poniedziałek, 25 lipca 2011

Jak zarabiać na Baseballu

Przedstawię tutaj krótki system bukmacherski do baseballa.Baseball może być bardzo ciekawym, ale również bardzo niewdzięcznym sportem do obstawiania w zakładach bukmacherskich.
 
W tym systemie zajmiemy się obstawianiem tzw. "underdogs", czyli drużyn, które mają wyższe kursy, ponieważ nie są uważanie za faworytów. Czyli, krótko pisząc obstawiamy nie faworyta.  Jak wyżej wspomniałem, baseball może być wdzięcznym lub niewdzięcznym tematem. Teraz wyjaśnię dlaczego. Około 40% gier w Baseballu wygrywają nie faworyci i to często po kursach powyżej 2.0. To jest ta dobra strona Baseballa. Gorsza jest taka, że często zdarzają się długie serie porażek. Nie jest rzadkością, że drużyna przegrywa np. 5 czy nawet 8 spotkań pod rząd. Ale znów spojrzmy optymistycznie, tak samo drużyna może wygrać 5 czy nawet 8 spotkań z rzędu. W Baseballu amerykańskim gra się seriami po 3 spotkania.
Dam Ci wskazówki na co patrzeć, aby jak najbardziej zwiększyć prawdopodobieństwa wygranej. Są 3 reguły, których trzeba bezwzględnie przestrzegać :
A) pomijaj drużyny, które przegrały 3 mecze z rzędu lub wygrały 3 mecze z rzędu.
B) pomijaj drużyny, które mają swojego rzucającego (pitchera) w 20 najlepszych pitcherów ligi. Sprawdź statystyki wg wskaźnika ERA (Earned Run Average). Jeśli jest w 20 najlepszych - pomiń tę drużynę.
C) pomijaj drużyny, które mają kurs większy niż 2.50. Kurs powinien się zawierać między 2.0 - 2.50. Szukając codziennie drużyn do obstawiania, powinieneś bez trudu znaleźć kilka, które spełniają te 3 kryteria systemu. Wybierz jedną i obstaw.
Pamiętaj, o regule nie więcej niż 2 - 5%konta w jeden zakład. Do Baseballa ten procent najlepiej zredukować do 1%
Mam nadzieję, że system ten wyda Ci się interesujący.

Czas na adrenalinę!

Naukowcy twierdzą, że hormon, jakim jest adrenalina ma za zadanie zaspokajanie potrzeby niebezpieczeństwa. Wydzielany w sytuacjach zakochania się bądź odczuwania niebezpieczeństwa, wpływa na pamiętanie i chęć powtórzenia doświadczeń, które emocjonują człowieka.
Sport ekstremalny to sport, którego uprawianie wymaga ponadprzeciętnych zdolności fizycznych i psychicznych. Dziedzina ta wiąże się z podjęciem dużo większego ryzyka, niż w przypadku „sportów zwykłych”. Z uwagi na wiele definicji tego pojęcia, ja postanowiłam oprzeć się jednak na tej stworzonej przez firmę Hestia w Ogólnych Warunkach Ubezpieczenia. De facto, to właśnie firmy ubezpieczeniowe specjalizują się w określeniu ryzyka, gdyż dokładnie je analizuje.
Niebezpieczne sporty dzielimy na:
sporty podwyższonego ryzyka – do tej kategorii należą głównie sporty wodne praktykowane na rzekach górskich, sporty uprawiane w powietrzu (paralotnictwo, baloniarstwo i spadochroniarstwo), sporty walki, skoki narciarskie, jazda konno, myślistwo. itp. surfing, windsurfing oraz sporty z wykorzystaniem pojazdów przeznaczonych do poruszania się po śniegu (bobsleje czy narciarstwo).  
Natomiast sporty ekstremalne to skoki bungee, B.A.S.E, speleologia, kolarstwo górskie, sporty lotnicze, motocross, jazda na skiterach wodnych itp.
 Uprawianie sportów ekstremalnych związanie jest z zagrożeniem życia. Jednak, amatorów sportowego niebezpieczeństwa nie brakuje. Mało tego, co chwila powstają nowe dziedziny, gdzie ludzie ryzykując własnym życiem, ćwiczą własne właściwości psychiczne i fizyczne.
 Skąd taka moda na adrenalinę?
Wynika to z faktu, że świat idzie do przodu, rozwój cywilizacyjny, gospodarczy i finansowy sprawił, że część społeczeństwa nudząc się „prostą rekreacją sportową” szuka wyzwań i wrażeń.
Uprawianie sportu pomaga nam rozładować energię. Po za tym, zmaganie się z własnym organizmem i słabościami wynika z ewolucyjnej potrzeby człowieka.

czwartek, 14 lipca 2011

Nowy nabytek barcy!

Wadą wielkiej drużyny jest to, że dokupienie do niej rezerwowego może kosztować 45 mln euro. Tyle ma zapłacić Barcelona za 22-letniego Chilijczyka Alexisa Sancheza.

172 cm wzrostu - to dowód, że po eksperymencie ze Zlatanem Ibrahimovicem, Pep Guardiola definitywnie stracił ochotę na wysokiego napastnika. Potrzebuje kogoś o gabarytach i charakterystyce gry zbliżonej do Davida VilliPedro Rodrigueza, kto po krótkim kursie przygotowawczym, będzie w stanie wesprzeć Leo Messiego. Podobno trenera Barcy zachwyciło u Alexisa Sancheza nie tyle 12 goli zdobytych w minionym sezonie dla Udinese, ale raczej 11 asyst świadczących o tym, że Chilijczyk nie jest egoistą. Messi musi być otoczony graczami świadomymi jego roli przewodniej.
Alexis Sanchez
Alexis Sanchez 


Sanchez szybko to zapewne zrozumie, choć kilkanaście lat temu, jeszcze w szkole, wykrzyczał do nauczycieli, że będzie kiedyś najlepszym piłkarzem świata. Dla 22-latka z Chile transfer do Barcy z Udinese, jest rodzajem skoku do raju. Podobno jego niedawno zmarły ojczym José Delaigue życzył sobie właśnie tego. "Dzwonił do mnie trzy razy dziennie i opowiadał, jak bardzo chciałby grać w Katalonii. Dzięki niemu jeszcze żyję" - mówił o pasierbie zmagając z nowotworem prostaty Delaigue. Determinacja Sancheza była decydująca, bo Udinese miało propozycje z Chelsea, Manchesteru United i City, Realu Madryt, Interu, Juve, a nawet Zenitu St Petersburg.
Światowa moda na dryblera z Chile doprowadziła do tego, że gdy kilka tygodni temu ustalano cenę 35 mln euro, prezes Udinese ogłosił, że jego gracz wart jest 50 mln. Już na zgrupowaniu kadry Chile przed Copa America Alexis wyznał kolegom: "idę do Barcy", a ci oczywiście pobiegli z tym do mediów.
Młodszy o 1,5 roku od Messiego "Cudowny dzieciak" (El Nino Maravilla) staje się najdroższym graczem w historii chilijskiego futbolu, bijąc rekord Marcelo Salasa, za którego w 2001 roku Juventus zapłacił Lazio Rzym 25 mln euro. Barca zapłaci 27 mln euro, plus 12 mln w zależności od wyników i 6 mln, które Katalończycy zrefundują Udinese w meczach towarzyskich.

Zakup Sancheza to rodzaj wotum nieufności Guardioli wobec Bojana Krkica (odchodzi do Romy), a może też Ibrahima Afelaya (odchodzić nie chce). Chilijczyk nie będzie jednak w Barcy graczem podstawowego składu, trudno sobie wyobrazić, by wygrał rywalizację z Villą, lub z Pedro. Na razie staje się więc luksusowym rezerwowym. Kiedy ma się taką drużynę, jak Guardiola, nawet 12. czy 13. piłkarz w kadrze może kosztować majątek.
Trener Barcy mocno wierzy w talent Sancheza. Wolał go niż Giuseppe Rossiego z Villarreal, nie wahał się namawiać prezesa Sandro Rosella na wydanie ogromnej kwoty. W ostatnich dwóch latach napastnicy kosztowali Barcę około 100 mln euro. Nie byłoby tych gigantycznych inwestycji, gdyby Bojan Krkic rozwijał się tak jak się spodziewano. W 2008 roku, kiedy pracę w Barcy kończył Frank Rijkaard, Krkic uznawany był za talent miary Messiego. Luis Aragones chciał go zabrać na Euro 2008, nieroztropny 18-latek odpowiedział jednak, że nie chce jechać, bo po sezonie czuje się przemęczony. Dziś byłby mistrzem świata i Europy, tymczasem niedawno siedział na ławce w drużynie U21.
Czy najlepszy piłkarz ostatniego sezonu w Serie A (według "La Gazetta dello Sport") odnajdzie się w Barcelonie? Guardiola jest tego pewny. Jego przeczucia transferowe nie zawsze się jednak sprawdzały. Wystarczy wymienić Ibrahimovica, a także Brazylijczyka Kerissona, za którego Katalończycy zapłacili Palmeiras 14 mln euro w 2009 roku, a nie został nawet przedstawiony, jako gracz Barcelony. Dziś nie można mu w ogóle znaleźć klubu.

Całe Chile kibicowało pierwszemu rodakowi, który miał zagrać w Barcelonie. Na zgrupowaniu przed Copa America trener drużyny narodowej ogłosił dziennikarzom, że jeśli przyjdzie do podpisania kontraktu, zwolni Alexisa. Kiedy pewnego dnia gracz opuścił ośrodek treningowy, wszystkie chilijskie media stawiły się na lotnisku, by sfotografować go wsiadającego do samolotu w oczekiwaną podróż do Europy. Tłum tkwił tam bez skutku, okazało się, że zawodnik wyjechał załatwić zupełnie inną sprawę.
Przepychanki transferowe trwały blisko trzy miesiące. Wypowiadali się w tej sprawie niemal wszyscy - zgodnie twierdząc, że nie ma lepszego kandydata do zespołu nr 1 w Europie niż "El Nino Maravilla". Szybki, z niebanalnym dryblingiem, potrafiący w pojedynkę rozbić obronę. Od początku Copa America prasa w Katalonii opisywała jego grę, jakby już był graczem Barcy. Do niedawna błyszczał w Argentynie bardziej niż Leo Messi i Neymar. Victor Valdes zapewniał niedawno, że doskonale pamięta Sancheza z mundialu w RPA (Hiszpania wygrała z Chile 2-1) i, że bardzo przyda się Barcelonie. Zobaczymy. Do pełni szczęścia w Katalonii brakuje już tylko wygranie zimnej wojny z Arsenem WengeremCesca Fabregasa.

 

Kliczko o Adamku

Mistrz świata federacji WBC w wadze ciężkiej Witalij Kliczko jest bardzo zaskoczony tym, jak wielu ekspertów pisze o nikłych szansach na zwycięstwo z nim polskiego pięściarza Tomasz Adamka. 

Zagraniczni dziennikarze skazują byłego mistrza świata wadze półciężkiej oraz w wadze cruiser na sromotną porażkę, jakiej doznać ma on 10 września na stadionie we Wrocławiu z rąk Witalija Kliczko. Ukrainiec postanowił wziąć w obronę polskiego pięściarza i podobnie jak wcześniej mówił o Albercie Sosnowskim, tak i o Adamku postanowił wypowiadać się z wielkim szacunkiem.

- W wadze ciężkiej jeden błąd, jeden cios jest w stanie zmienić wszystko. Ja ufam swoim umiejętnościom. Na pewno jednak nie będę lekceważył Adamka. On był mistrzem świata w dwóch kategoriach wagowych. To oficjalny pretendent do tytułu. Nie mogłem powiedzieć, że nie chcę z nim walczyć, ponieważ federacja nakazałaby mi oddać mój tytuł. Właśnie dlatego trenuję bardzo ciężko i wiem, że to nie będzie łatwa walka - powiedział Witalij Kliczko. 

Tragedia Kliczków

Zaledwie półtora tygodnia po wygranej walce Władimira Kliczki z Davidem Hayem i zgromadzeniu przez słynnych ukraińskich braci wszystkich pasów mistrzowskich w wadze ciężkiej otrzymali oni ogromny cios. W środę po długiej i ciężkiej chorobie zmarł ich ojciec - Władimir Rodionowicz Kliczko. Miał 64 lata. 

Władimir Rodionowicz Kliczko całe życie poświęcił wojsku i lotnictwu. Dosłużył się stopnia generała. Uczestniczył między innymi w likwidacji skutków awarii reaktora atomowego w Czarnobylu. Niestety, w czasie akcji armia nie wydała jemu i jego podwładnym odpowiednich ubrań ochronnych.

Kilka lat później ojciec słynnych pięściarzy, którego wcześniej przez lata władze Związku Radzieckiego rzucały z miejsca na miejsce (dlatego Witalij urodził się na terenie dzisiejszego Kirgistanu, Władimir - w Kazachstanie), zachorował na raka. Synowie starali się zapewnić mu najlepszą możliwą opiekę medyczna. Były lepsze i gorsze okresy, jednak choroba nie ustępowała. 13 lipca 2011 Władimir Rodionowicz Kliczko ostatecznie przegrał walkę z rakiem.

3 lipca, w dniu walki młodszego z braci z Davidem Hayem, Władimir Rodionowicz przebywał w jednej z najlepszych klinik w Hamburgu, ale bezpośrednio po zakończeniu walki wrócił do Kijowa, bo chciał w domu rodzinnym spędzić ostatnie dni życia.

W związku z tą tragedią walka z Polakiem nabrała dla starszego z braci Kliczko posiadającego obecnie tytuł WBC zupełnie nowego wymiaru. Witalij, który 10 września zmierzy się w ringu z Tomaszem Adamkiem zadedykuje najprawdopodobniej walkę z Polakiem zadedykuje swojemu zmarłemu ojcu.

Tytuły WBA, WBO i IBO w wadze ciężkiej posiada młodszy z braci Kliczko, Władimir, dla którego ojciec był niedoścignionym wzorem.

Ojciec zawsze był wyrozumiały dla sportowych pasji synów, choć zawsze pilnował przy tym, by dobrze się uczyli. Kilka miesięcy temu znany dziennikarz zajmujący się boksem - Janusz Pindera - na łamach tygodnika "Uważam Rze" przypomniał pewną historię związaną z Władimirem Rodionowiczem i jego synami.

"Przed laty, gdy byli już chłopami na schwał, ówczesny minister obrony narodowej Związku Radzieckiego tak zaczął rozmowę z ich ojcem – generałem lotnictwa: >>Wy, towarzyszu generale, jesteście leniem!<<. Władimir Rodionowicz Kliczko lekko się obruszył i zaczął się tłumaczyć, a minister do niego: >>A nie moglibyście mieć takich synów więcej, jak wam tak dobrze to wychodzi<<" - opisywał Janusz Pindera

środa, 13 lipca 2011

Liga światowa i brąz polaków

Reprezentacja Polski podlega notorycznym wstrząsom. W turnieju finałowym Ligi Światowej była drużyną prowizoryczną, skleconą w biegu, ale miała dwa punkty podparcia - Krzysztof Ignaczak i Bartosz Kurek to dziś siatkarscy giganci w skali globalnej 

Znów zobaczyliśmy, jak cieniutka granica oddziela w sporcie zwycięstwo od porażki czy wręcz historyczny sukces od sromotnej klęski. Gdyby w piątkowym meczu z rezerwami Argentyny jedna-dwie akcje potoczyły się inaczej i gdyby Polacy minimalnie przegrali minimalnie wygranego tie-breaka, nie awansowaliby do półfinału, lecz zajęliby ostatnie miejsce w grupie. I przedostatnie w całym turnieju finałowym. Byłby to wynik dla gospodarzy zawstydzający pomimo wsparcia działaczy PZPS, którzy zadbali o to, by nasza reprezentacja w drodze po medal nie zderzyła się z czwórką drużyn najwyżej sklasyfikowanych w światowym rankingu.

 

I ów zawstydzający wynik byłby całkiem zrozumiały. Zdobyty brąz jest sensacyjny, bo przeczy elementarnej logice opisującej siatkówkę jako grę wybitnie zespołową, właściwie pozbawioną indywidualnych akcji, wymagającą cierpliwego, długotrwałego trenowania perfekcyjnych ruchów zbiorowych.

Polacy wystawili w Gdańsku drużynę prowizoryczną, skleconą ledwie przed chwilą i w biegu (w trakcie międzykontynentalnych podróży), która wraz z rozwojem turnieju stawała się jeszcze bardziej prowizoryczna. Dowodził nią rozgrywający Łukasz Żygadło, który w minionym roku został z kadry usunięty, a sezon w klubie przestał w rezerwie. W ataku strzelał Zbigniew Bartman w trybie alarmowym przesunięty z przyjęcia, który już w pierwszym meczu naderwał mięsień łydki i musiały go wyręczać dwie osoby teoretycznie kompletnie nieprzygotowane - Jakub Jarosz (słabiutki w lidze, osadzony w rezerwie w reprezentacji) i Piotr Gruszka (miesiącami leczył bark). Przy siatce miotali się też Michał Ruciak, przed bieżącym sezonem w reprezentacji postaci drugorzędne, oraz Grzegorz Kosok i Michał Kubiak, obaj w reprezentacji debiutujący. Szatnię zaludniałyby wyłącznie żywe znaki zapytania, gdyby nie Krzysztof Ignaczak i Bartosz Kurek - ich nazwisk nie wypada podawać bez wykrzykników, to siatkarscy giganci w skali globalnej, w Lidze Światowej nagrodzeni jako - odpowiednio - najlepszy libero i najlepiej punktujący. Oni byli jedynymi stałymi punktami podparcia.

Słowem, to nie miało prawa się udać.

A jednak się udało. Przede wszystkim dzięki zwierzęco silnemu i wytrzymałemu Kurkowi, który rozbłysnął jako najwspanialszy talent w naszej współczesnej siatkówce, efektowniejszy w stylu gry i rozwijający się szybciej niż starsi koledzy - złoci medaliści juniorskich mundiali z roczników 1977 i 1983. Mistrzem Europy został tuż po 21. urodzinach i już podczas tamtego turnieju urzeczeni eksperci okrzyknęli go siatkarzem przyszłości. Ta przyszłość właśnie nadeszła. W Gdańsku Kurek - wojownik do szaleństwa wielozadaniowy, zadający rywalom dotkliwe ciosy w decydujących chwilach - sprawiał wrażenie, jakby zasięgu ramion wystarczało mu do objęcia całej drużyny. Najczęściej wśród Polaków punktował, najwydajniej zbijał, najszczelniej blokował, najgroźniej serwował, często bronił w polu. Superbohater. Gdyby piłkę kopał, Real Madryt oferowałby dziś za niego 50 mln euro.

Polacy znów, tak jak na wspomnianych ME, doskoczyli do podium pomimo znaczących osłabień personalnych. Powszechnie chwalono ich za pozwalający przezwyciężać nieszczęścia hart ducha, ale znów przekonaliśmy się też, iż kłopoty paradoksalnie im służą, bo zdejmują presję. Kiedy nasi siatkarze wiedzą, że nie mają obowiązku wygrywać, ewidentnie skacze im się lżej. Roli faworyta nie znoszą, co boleśnie odczuliśmy na ME w 2007 (katastrofa po srebrze MŚ) i na MŚ w 2010 roku (katastrofa po złocie ME). A zarazem z turnieju na turniej upewniają się, że kadrowe dziury to przewlekła choroba reprezentacji, w dodatku niewpływająca na wynik. Takiego np. Mariusza Wlazłego - siatkarza zjawiskowego, lecz zdolnego tylko do wysiłku na pół etatu - od dwóch lat albo nie ma, albo gra on beznadziejnie (patrz ostatni mundial).


Reprezentacja w ogóle podlega ostatnio notorycznym wstrząsom, nawet kieruje nią w każdej imprezie kto inny - najpierw rozgrywał Łomacz, potem Zagumny, teraz Żygadło. Na szczęście dla niej całą coraz szerszą czołówkę, wyjąwszy mocarstwa z Brazylii i Rosji, tworzą drużyny ogromnie niestabilne. Dlatego wystarczy trochę sprzyjających okoliczności, byśmy przeżywali sensacje.

Do niedawna hierarchia na szczytach była do znudzenia trwała, na podium wciąż prężyli się ci sami ludzie. To już przeszłość. Zwłaszcza najbliższe nam geograficznie potęgi sprzeciętniały - reprezentacje z drugiej półkuli urosły (USA, Kuba, Argentyna), na ostatnich dwóch mistrzostwach naszego kontynentu każdy medal wzięła inna drużyna (Hiszpania, Rosja, Serbia, Polska, Francja, Bułgaria), a na czwarte miejsce zdołała się wcisnąć skromna Finlandia.

Czy to dobrze rokuje przed wrześniowymi ME, nie wiadomo. W czołówce się kotłuje, nasz selekcjoner Andrea Anastasi nie wie, kto z nieobecnych w Gdańsku zgodzi się przyjąć powołanie, niezachwianą pewność mamy tylko co do klasy Kurka i Ignaczaka. A skoro historyczny sukces od sromotnej klęski dzieli granica niemal niewidzialna, to przypomnijmy, że na ubiegłorocznym mundialu Polacy ze wszystkimi świętymi: Zagumnym, Wlazłym, Winiarskim, zostali sklasyfikowani najniżej wśród wszystkich uczestników europejskich.






Lech Poznań vs Rubin Kazań

Piłkarzy Lecha Poznań czeka w środę drugi ciężki mecz sparingowy - tym razem z przygotowującym się do startu w kwalifikacjach do Ligi Mistrzów Rubinem Kazań.

Jarosław Ratajczak w walcem z Davidem Abwo z KGHM Zagłębia Lubin/fot. Adam Ciereszko
Jarosław Ratajczak w walcem z Davidem Abwo z KGHM Zagłębia Lubin/fot. Adam Ciereszko /PAP
 
Trzeci zespół poprzedniego sezonu rosyjskiej ekstraklasy ma ciężką drogę do fazy grupowej Champions League - aby zagrać w niej po raz trzeci z rzędu, będzie musiał wyeliminować dwóch rozstawionych przeciwników. Rosjanie przechodzą obecnie na rozgrywki w systemie jesień-wiosna, mają więc trochę zwariowany, trzyrundowy sezon. Jak co roku Rosjanie mają trzytygodniową przerwę w rozgrywkach - Rubin wykorzystał ją na zgrupowanie w Niemczech. Mecz z Lechem będzie drugim i ostatnim dla Rubina przed powrotem do kraju. Lech ma swojego szpiega, który wiele wie o Rubinie - to Rafał Murawski, który w Tatarstanie spędził półtora roku. - Na pewno będzie to dla nas ciężki mecz. W Rubinie raczej serio podchodzi się do takich spotkań, bo przez cały czas trwa tam walka o miejsce w składzie. Proszę się temu nie dziwić, skoro gra tam tylu świetnych piłkarzy - twierdzi reprezentant Polski. Murawski przyznaje, że utrzymuje kontakt z byłymi zawodnikami Rubina. - Dzwonimy do siebie, ale nie wiem, w jakim składzie zagrają z nami - opowiada. Na pewno zabraknie w nim Ekwadorczyka Christiana Noboy, który gra w Copa America. - To będzie jeszcze trudniejszy mecz niż ten z Panathinaikosem, bo Rubin jest bardziej zdyscyplinowany taktycznie i ciężko jest się przedrzeć przez ich obronę - ocenia "Muraś".
W Lechu swoje ostatnie mecze rozegrają boczni obrońcy - Jarosław Ratajczak i Ben Starosta. Pierwszy z nich w czwartek wróci do Polski i prawdopodobnie znów zostanie wypożyczony do Olimpii Grudziądz, z którą wiosną awansował do pierwszej ligi. Starosta ma spore zaległości treningowe i odstaje od innych graczy pod względem przygotowania fizycznego.
Przeciwko Rubinowi zagra już Aleksandar Tonew, który z powodu kontuzji opuścił poniedziałkowe starcie z Panathinaikosem. We wtorek normalnie trenował z zespołem, uczestniczył też w gierce na małym boisku. Indywidualnie wciąż trenuje za to Siergiej Kriwiec. - Raczej nie zagra podczas tego obozu. Liczę się z tym, że będzie potrzebował trochę czasu na dojście do formy. Przecież przez siedem tygodni był kontuzjowany - mówi trener Jose Mari Bakero. Kriwiec zgłosił chęć powrotu do normalnych zajęć, ale po jednym mocniejszym treningu ze specem od przygotowania fizycznego Luisem Millą okazało się, że jeszcze jest na to za wcześnie.

wtorek, 12 lipca 2011

Słaba Argentyna na Copa America- odp. kapitana

Argentyna nie gra źle przez Messiego." - powiedział dziennikarzom kapitan reprezentacji, Javier Mascherano. Dodał także, że wg niego za kiepską postawę na Copa America bierze zbyt indywidualna gra poszczególnych piłkarzy, co "nie funkcjonuje".

Jako sposób na rozwiązanie problemów uznał "przywrócenie pewności siebie" w celu bardziej zespołowej gry.

"Rzeczywistość jest taka, że postawa indywidualna nie jest najlepsza dla nas wszystkich. To wpływa na kolektyw. Nie jest prawdą, że gramy słabo przez Messiego." - powiedział Mascherano po dzisiejszym treningu reprezentacji kierowanej przez Sergio Batistę.

Argentyna, biorąca udział w turnieju Copa America jako gospodarz, bardzo rozczarowuje swoją postawą i osiąganymi wynikami. W dwóch pierwszych meczach grupowych jedynie remisowała zdobywając przy tym zaledwie jedną bramkę. Jeżeli nie wygra ostatniego grupowego meczu przeciwko Kostaryce, zagrożona będzie odpadnięciem z turnieju.

W internetowej sondzie zorganizowanej przez Mundo Deportivo 20% głosujących uważa, że bez Leo reprezentacja Argentyny grałaby lepiej. 80% jest przeciwnego zdania.