wtorek, 12 lipca 2011

Walka o ligę mistrzów !

Piętnaście lat czekamy na polski zespół w fazie grupowej Ligi Mistrzów. Już w najbliższą środę Wisła Kraków będzie próbowała zrobić pierwszy krok, aby przerwać tą kompromitującą nasz (s)kopany futbol niemoc. Rywalem będzie łotewskie Skonto Ryga, z którym "Biała Gwiazda" spotkała się w eliminacjach tych rozgrywek niemal równo 10 lat temu...

25 lipca 2001 roku, Wisła pojechała do Rygi na mecz II rundy eliminacji jako zdecydowany faworyt. Zespół prowadził dzisiejszy selekcjoner kadry Franciszek Smuda, posyłając do boju następującą jedenastkę: Sarnat - M. Zając, B. Zając, Moskal, Głowacki - Pater, Szymkowiak, Czerwiec, Kosowski - Frankowski, Żurawski. Patrząc na wymienione nazwiska, każdy inny wynik niż zwycięstwo krakowian byłby uznany za megasensację. Chociaż... może trochę przesadzam. Łotysze mieli w składzie kilku wartościowych zawodników, którzy zagrali lub przynajmniej znaleźli się w kadrze na finały Euro 2004 (m.in. bramkarz Andrejs Piedels, obrońcy Olegs Blagonadezdins i Mihails Zemļinskis, a także bramkostrzelny napastnik Maris Verpakovskis). Jako ciekawostkę warto dodać, że w środowym meczu najprawdopodobniej wystąpi Vladimirs Kolesniczenko, który reprezentował barwy Skonto również w pojedynku sprzed 10 lat.

Samo spotkanie pamiętam dosyć słabo, co utwierdza mnie tylko w przekonaniu, że Wisła mimo wygranej 2:1 zagrała wysoce przeciętnie (a dobre mecze w wykonaniu polskich drużyn w europejskich pucharach zwykle zapadają mi głęboko w pamięć, bo jest ich tak niewiele...). Pamiętam jedynie sielską atmosferę na trybunach stadionu, które często pokazywał realizator transmisji, i łotewskich kibiców, krzyczących: "Skonto!" tak, jakby byli nieźle wstawieni. Dla statystycznego przypomnienia, bramki dla "Białej Gwiazdy" zdobyli: Arkadiusz Głowacki w 48. minucie oraz Maciej Żurawski w 80. minucie (z karnego). Dla gospodarzy trafił w 78. minucie Gruzin Lewan Korgalidze. 

W rewanżu rozegranym 1 sierpnia 2001 roku, Wisła wygrała 1:0 po golu Żurawskiego, aczkolwiek zdaniem obserwatorów lepsze wrażenie sprawiali goście. Może wiślacy byli już myślami przy dwumeczu III rundy ze słynną Barceloną? W przeciwieństwie do potyczek ze Skonto, w tym wypadku moja pamięć nie szwankuje. Kanonada, jaką urządziły sobie ofensywnie nastawione "asy Smudy" wraz z "Dumą Katalonii" (wynik 3:4 dla Barcelony), śmieszy mnie z jednego powodu: kolejnego braku konsekwencji i odwagi u naszego selekcjonera. Skoro zdecydował się walczyć z otwartą przyłbicą w Krakowie, to dlaczego w rewanżu postawił na aż tak ultradefensywną taktykę? Ponoć gdy w spotkaniu na Camp Nou Kazimierz Moskal zapędził się pod pole karne gospodarzy i oddał groźnie strzał, to "Franz" solidnie go zrugał i kazał wracać do obrony, zamiast pochwalić za śmiały wypad. Skończyło się na 1:0, głównie dzięki świetnej postawie bramkarza Artura Sarnata. Nie powinno to niestety dziwić, skoro rzuca się przed meczem ręcznik i uprawia "obronę Częstochowy" z zespołem, który był z 5 razy słabszy od obecnej "Barcy"...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz